Zamarzyło nam się spędzić weekend w towarzystwie istot miłych, przyjaznych i empatycznych. Zatem, miast zostać w domu z teściami, postanowiliśmy pojechać do afrykarium popatrzeć na rekiny.
Choć marzyliśmy we trójkę, pojechać mogło tylko dwoje, bo jak powszechnie wiadomo, zwierząt do zoo nie wpuszczają. Pies pokazał nam, co myśli o gatunkowej dyskryminacji, zwinął się w kłębek i zanurzył w czarnych psich myślach, a my okazaliśmy mu współczucie, przy użyciu wędlin i kabanosa.
Rano, gdy słońce jeszcze zastanawiało się, którym z obłoczków wytrzeć śpiochy, my już biegaliśmy po mieszkaniu, potrącając się w przedpokoju, klinując w przewężeniach futryn i potykając o psa z depresją.
– Spakuj jeszcze to – mówię, podając mężowi to, co mężczyzna powinien mieć zawsze przy sobie.
Kanapki z wędliną, płaszcz przeciwdeszczowy, komplet plastrów, dzidę i worek jabłek.
– Ale po co mi tyle jabłek?
– Bierz, zasłabnie ktoś na szlaku i witaminy będą jak znalazł. Ty wiesz, ile w takim jabłku jest witamin?
– Ile?
– Dużo, mężu. Niezmierzone ilości.
Szczęściem, nie wnikał, ile to właściwie jest, i co to za witaminy, bo nie chciało mi się w tej chwili sprawdzać w internecie. Spakował, co dostał. Na plecy zarzucił plecak, na szyję zawiesił aparat, w rękę wziął torbę z wałówką, i podpierając się dzidą, poszedł odpalić samochód.
Najciszej, jak tylko potrafię, zeszłam na dół. Teściowie w kuchni gwarzyli po aramejsku nad buchającym dymem kotłem, więc bez problemu wymknęłam się na zewnątrz, a po chwili, jechaliśmy w kierunku śmiejącego się między blokami słoneczka.
W zoo było cudnie. Obejrzeliśmy spód płaszczki, co poznaliśmy po tym, że był tam otwór gębowy, w przeciwieństwie do grzbietu, gdzie była płetwa. Rekin pokazał nam zęby, ja pokazałam mu zdjęcie teścia i nieszczęsny zwierzak umknął między koralowce. Mąż się zdenerwował, bo nie zdążył zrobić zdjęcia i pogroził mi dzidą. Na ten widok starsza pani umknęła, jak łowna zwierzyna, a mąż przezornie odebrał mi kolekcję rodzinnych zdjęć i pociągnął do skrzydlicy.
Ryba podpłynęła, rozcapierzyła wachlarze, nastroszyła kolce i wyraźnie się do niego łasiła.
– Lubi mnie – ucieszył się mąż.
– Wyczuwa pokrewne geny – odpowiedziałam, bo lubię chwalić się wiedzą.
– Głupia jesteś.
– Też mi nowina, wyszłam za ciebie.
Skrzydlica machnęła ogonem i odpłynęła w kąt akwarium, rechocąc cynicznie. Złośliwa bestia, takie lubię. Zmarudziliśmy chwilę przy żółwiach, bo lubię i pingwinach, bo trudno je było sfotografować, aż wreszcie doszliśmy tam, gdzie był największy tłum, czyli do budki z lodami.
Przez jakiś czas staliśmy się częścią gromady i już niemal czuliśmy budzące się w nas atawistyczne poczucie przynależności do grupy, gdy przyszła nasza kolej i bez żalu zrezygnowaliśmy z zachowań stadnych, kupiliśmy lody, i poszliśmy do pawilonu z nietoperzami.
Niech się schowają elegantki w futrach woniejących zwietrzałą naftaliną, bo z rudawką mierzyć się nijak nie mogą. Ni wyglądem, ni elegancją, ni zapachem.
– Kup mi – poprosiłam z uśmiechem, który w mojej opinii mógł stopić lodowiec i z pewnością przyczynił się do ocieplenia klimatu.
– He, he – odpowiedział mąż, pozostawiając mi dowolność interpretacji.
Wreszcie dostaliśmy do tygrysów. Powiem wam, że to bardzo sympatyczne zwierzęta. Gdy usiedliśmy pod pleksą i wyciągnęliśmy wałówkę, wcale nie próbowały nam jej odebrać. W przeciwieństwie do rozbrykanego pacholęcia tajemniczej proweniencji, które wepchało się nam w sam środek pikniku, zdeptało mój plecak, oparło łapki o pleksę wybiegu, wreszcie wlepiło we mnie chabrowe ślepka i kichnęło. Prosto w kanapkę. Przez chwilę spieraliśmy się mężem, jakiego gatunku jest malec, aż ustaliliśmy, że gdzie jak gdzie, ale w ZOO zwierząt by w ciuchy nie ubierali. Podzieliliśmy się drugą kanapką, i z mocnym postanowieniem, że pacholę będziemy ignorować, napawaliśmy przyrodą. Przyroda ćwierkała, świergoliła i szczerzyła zęby, a my odpowiadaliśmy jej najlepiej jak potrafiliśmy. Gdy już odpoczęliśmy, okazało się, że wraz z malcem tajemniczej proweniencji, który niemal napewno był człowiekiem, zniknęła dzida i pączek.
– Niech ma, na zdrowie – powiedział mąż.
– I niech mu pójdzie w biodra – dodałam, bo ładnie jest przyłączyć się do życzeń.
I poszliśmy oglądać dalej.
Przy wybiegu z małpami uzupełniliśmy witaminy. Makak, na widok jabłka, zaczął do nas machać i pokazał, żeby mu jedno rzucić, więc pokazaliśmy mu tabliczkę z napisem, że nie wolno karmić zwierząt. Małpa zgięła łapę i pokazała nam klasycznego haka. Mąż popukał się palcem w czoło, pokazując makakowi, że jest głupi. Makak poklepał się w pośladek, pokazując, gdzie mąż może sobie ten palec włożyć. Mąż zaczął przełazić przez barierkę, bo mu żadna małpa nie będzie mówić, co ma robić z palcami. Chyba nie tylko on miał z małpą na pieńku, bo za mężem hycnął za ogrodzenie facet w koszulce z napisem “Pracownik ZOO”. Jak się okazało, wcale nie chciał nam pomóc, tylko wypchnął męża zza barierki i pouczył nas, że tam wchodzić nie wolno. A w ramach rekompensaty, w honorowym pojedynku, możemy co najwyżej poklepać tyłki. Byle własne. Podziękowaliśmy za instrukcje i daliśmy panu jabłko, a makakowi nie, przez co małpa pokazała nam rewers w całej okazałości.
A wieczorem, w domu, przed telewizorem. Na jednej wersalce. Z talerzem ciastek pod ręką, brzuchami wycelowanymi w sufit i wciśniętym między nas psem, doszliśmy do wniosku, że w takiej grupie jest nam najlepiej i nie ma sensu szukać empatii na mieście.
No to generalnie poszukane…!
O tak, w poszukiwaniach jesteśmy niezmordowani
tAK, JA TEŻ NIGDY NIE UFAŁEM MAKAKOM, Z PEWNĄ PODEJRZLIWOŚCIĄ TEŻ PODCHODZĘ DO WSZELKICH OSÓB OFIARUJĄCYCH JABŁKA. bYŁ TAKI JEDEN – ADAM – KTÓRY NIE ZACHOWAŁ NALEŻYTEJ STARANNOŚCI I CO?
Jabłka można brać. Ważne, by zeżreć ogryzek. Nie ma dowodu zbrodni – nie ma przestępstwa
Przynajmniej my tak robimy i jeszcze nikt nas z raju nie wyprosił. Po prawdzie, nikt nas też do raju nie zapraszał. Ale nie tracimy nadziei 
Niedawno, po prawie 20 latach byłam w zoo;-) Kiedyś gdzieś na naszym pomorzu, teraz na Węgrzech;-)
I jak wrażenia tak po latach? My byliśmy zdziwieni, że to wszystko teraz tak ładnie wygląda
Nie wiem dlaczego, ale strasznie rozśmieszyło mnie to zdanie (może to zwykła głupawka
“Zatem, miast zostać w domu z teściami, postanowiliśmy pojechać do afrykarium popatrzeć na rekiny.”
Taka zamiana teściów na rekiny…
Efekt zamierzony i zgodny z stanem faktycznym

Emotikonka kurtuazyjna, bo to wcale nie jest śmieszne