Stare maszyny i nowoczesne petardy

Tatarzy rwali się do bitwy, konie chrapały i gryzły wędzidła. Batu-chan-Ordu patrzył na zakutych w stal rycerzy i w myślach rachował korzyści, jakie przyniesie mu ta bitwa.
Wzniósł dłoń i oddział ruszył na chrześcijan. Tatarzy popuścili cugli i konie natychmiast uderzyły w cwał. Radosna była ta gonitwa, ten słoneczny dzień i ziemia, która już niedługo miała pokosztować krwi mongolskiej i polskich rycerzy. Ale to za chwilę. Za moment zewrą się szyki i dojdzie do krwawej rozprawy. Teraz jest świst wiatru w uszach, pęd chłodzi rozgrzane policzki. Jest huk kopyt i klekot bijących mieczami o tarcze Polaków.
Chmura puszczonych strzał przesłoniła niebo i z gwizdem spadła na polskie rycerstwo. Większość ze stukotem odbiła się od tarcz, ale część zbierała krwawe żniwo. Batu-chan-Ordu nie dał przeciwnikowi czasu na zwarcie szeregów, tylko gnał na czele hałłakujących janczarów.
Henryk przeżegnał się znakiem krzyża, popatrzył posępnie na szarżującą hordę.
– Nastała wiekopomna chwila – zaczął, ale umilkł. Spojrzał raz jeszcze na wroga, splunął pod nogi i uśmiechnął się pod wąsem. – Chłopaki, Anka prosiła, żebym nie spóźnił się na obiad, a wiedzcie, że dziś na deser jest legumina, w której znalazłem szczególne upodobanie. Może chodźmy im po prostu wpieprzyć i wracamy do domu.
Zapadła cisza i tylko Mieszko, nie bez kozery zwany Otyłym, wskoczył na konia i wrzasnął.
– Gotować się hałastra, słyszeliście, będzie legumina, a pani nie lubi czekać z obiadem.
I tak ruszyli w bój.
Tak było i mieliśmy okazję to zobaczyć. Nie, żebyśmy byli aż tacy starzy, co to, to nie. Pyszną rekonstrukcję bitwy obejrzeliśmy w Legnickim Polu. Rzecz jasna, widowisko uwieczniliśmy na zdjęciach. Zapraszamy.