Wpis zawiera lokowanie produktu.
Wieczorem miał przyjechać kurier z paczką, więc na zakupy poszliśmy wcześniej. Zrezygnowaliśmy z marketu, na rzecz osiedlowego sklepu, z dwiema tylko alejkami, gdzie stałe klientki, mogły z zamkniętymi oczami znaleźć ulubione ciastka, bo nikt nie odważyłby się zmienić wystroju i rozłożenia produktów.
– Patrz pani – Pani Zosia z oburzenia zatrzęsła policzkami. – Człowiek całe życie haruje, ciągle na nogach, że w domu przy garach już ustać nie może, a te się bawią. – Rozłożyła gazetę i wycelowała palcem w uśmiechniętą facjatę polityka czy celebryty. Nie mam pewności, bo nie rozróżniam.
– A żeby pani wiedziała – przytaknęła pani Basia. – Limuzynami się rozbijają, helikopterami latają, a co oni, kochana, żrą. Nie to, co normalny człowiek. Rozumie pani, frykasy-siupasy, kawiory, ośmiorniczki.
– No, ja to im trochę współczuję. – Skrzywiła się pani Zosia. – Żreć takie paskudztwa. Widziałam w markecie, na rybnym. Takie to to wstrętne, oślizgłe. Same macki. To ja już wolę sobie flaczków pojeść. Jak się ugotuje, to przynajmniej nie widać, że to flak. A to? Flakowaty, oślizły flak. Nic innego.
Mąż wrzucił do koszyka ketchup i kiszone ogórki. Takie przaśne, z beżową nalepką na słoiku, że niby ekologiczne i nasze, krajowe, a więc najlepsze i najzdrowsze. Bo polski rolnik je wyhodował i polski pracownik ładował w słoiki. Zdrowe, nudne ogórki. Nigdzie nie były i nic nie widziały, tylko tę swoją grządkę. No i te ręce co je zerwały. Nie to, co taka ośmiornica. Ta to na pewno widziała kawał świata.
– Wiesz co – powiedziałam – zaszalejmy. Kupmy coś egzotycznego.
– Banany? Spytał mój krajowy mąż.
– Nie, coś takiego super egzotycznego.
– Może kiwi?
– Też mi egzotyka – parsknęłam. – Chiński agrest. Niby chiński, ale jednak tylko agrest.
– No to czego ty chcesz? – Zniecierpliwił się. Powiedz, to kupimy.
– Ośmiorniczkę – wypaliłam – i kawior – dodałam, by mi nie umknęło.
A co, też chcę zaznać trochę światowego życia. Wszyscy mogą, to ja też. Co to, gorsza jestem?
Mężowi coś chyba wpadło do oka, bo zamrugał, a nawet otrząsnął się jak nasz Dobry, Wierny Pies, gdy wyjdzie z kąpieli.
– Ale kto to będzie jadł? – spytał. – Przecież to paskudztwo.
– Ale egzotyczne paskudztwo. Paskudztwo ekskluzywne. Nasza kuchnia, choć na chwilę wkroczy w wyższe sfery. W świat upudrowanych fachowo pań i mężczyzn z brzuchami ściągniętymi gorsetem. A my wraz z nią. No powiedz – kusiłam, bo mąż wciąż nie wyglądał na przekonanego – nie chciałbyś przez chwilę poczuć się jak gwiazda? Jak, dajmy na to, taki Olbrychski, albo Gajos.
– Jeśli mam jeść świństwa, to nie. Jak masz ochotę, to się nie krępuj, ale ja tego nie chcę widzieć.
I właśnie wtedy zadzwonił Człowiek z Bardzo Ważną Sprawą Niecierpiącą Zwłoki. Wyjazd po ośmiorniczkę odłożyliśmy, a na obiad, zamiast egzotycznych cudeniek była zwykła, nieromantyczna zupa pomidorowa. Jestem pewna, że taki Gajos to pomidorowej nie jada nigdy. Pomidorowa z ryżem, też mi coś.
A wieczorem przyjechał kurier i przywiózł mi paczkę. Ja nie wiem, czy to przypadek, czy karma, czy może jakaś wskazówka, ale jestem pewna, że takiej ośmiorniczki, to nie ma nawet Gajos.
Paczkę dostaliśmy od Kasi. Mistrzyni szydełka, drutów, włóczki, kordonka, słupków, łańcuszków i wzorów. Czyli wszystkiego tego, o czym my nie mamy zielonego pojęcia. Możemy tylko podziwiać zręczność i zazdrościć talentu. Jeśli chcecie zobaczyć więcej zwierzątek, albo fantastyczne ciuszki – znajdziecie je tutaj 😀
Kasiu, bardzo dziękujemy. Będziemy o nią dbali 🙂
Uwielbiam takie scenki, jakże prawdziwe. W duszy się UŚMIECHAm, i bardzo dziękuję ?
To my dziękujemy za nowe zwierzątko 🙂
Przepiękna ośmiorniczka. Wspaniale się komponuje z papryczkami. Dorzućcie coś jeszcze, a powstanie tercet egzotyczny ;)).
Hmmm… żona twierdzi, że powinna do tercetu dołączyć papuga Ara Ararauna…. ale nie mamy tyle miejsca na klatkę 🙂