To zdjęcie miało wyglądać zupełnie inaczej. Planowałam uchwycić moment, gdy cegły spijają blask popołudniowego słońca, a figlarne gołębie romantycznie gruchają na gzymsach Katedry, ale nie wyszło.
I wcale nie chodzi o to, że ptaki, niepomne ważności chwili, zamiast siedzieć na gzymsie, żarły na skwerze pajdę chleba, słońce co i rusz chowało się za chmury, a ogniskowa obiektywu była zdecydowanie za duża.
Wszystko zaczęło się od tego, że wałki do trwałej ondulacji ślizgały mi się w palcach i za diabła nie mogłam na nich uwić zgrabnych motków. Nie pomagało moczenie opornych plastyków w wodzie z mydłem, przecieranie ich octem i podgrzewanie, włosy nie chciały współpracować z wałkami i uparcie z nich zjeżdżały. Zniecierpliwiona związałam włosy w kitkę, i z tak niesatysfakcjonującą fryzurą, ruszyłam na Rynek, by na przekór wszystkiemu dokonać dzieła sztuki.
Rozstawiłam statyw, wyjęłam grzywkę z oczu, przytwierdziłam do głowicy aparat i wycelowałam w Katedrę. W kadrze zobaczyłam kawałek ściany i uciętą w połowie wieżę. Coś było za duże, budynek, albo ogniskowa. Kierując się doświadczeniem i zdrowym rozsądkiem, chwyciłam statyw, i człapiąc w tył, wpatrywałam się w wizjer, w którym Katedra odsłania ukryte wcześniej specjały. Kroczyłam więc na modłę raka, co chwilę wyjmując z oczu kłaki, a ludzie, wiedzeni zdrowym rozsądkiem, litością i głębokim zrozumieniem dla sztuki, odskakiwali na boki, i nie zaburzali procesu twórczego. Wreszcie genius loci oplótł mi nogi i zatopił zęby we własnym ogonie, a ja wiedziałam, że teraz już nie mogę przesunąć się nawet o centymetr. Znalazłam fotograficzny topos i poczułam pod stopami ciepło stóp fotografów, którzy w przeszłości stawali właśnie w tym miejscu, by uwiecznić cud architektury w optymalnym dla niego ujęciu.
Ustawiłam statyw, sprawdziłam stabilność nóg, wyjęłam z oczu grzywkę, skontrolowałam obraz w wizjerze i przygotowałam się do wciśnięcia migawki. W kadr weszła kobieta z wózkiem i zadarła głowę, by sprawdzić, co fotografuję. Popatrzyła, oblizała wafelek, po którym spływał topniejący lód i wzruszyła ramionami. Dzieciak w wózku, nieświadom, że gołębie właśnie skończyły dojadać chlebowe skórki, beztrosko ssał wafel.
Zamknęłam oczy i wzięłam trzy głębokie oddechy. Gdy po raz drugi intonowałam mantrę “OM”, wzbudzającą rozkoszne wibracje okolic przepony, kobieta z dzieckiem ruszyła dalej, opuszczając mój idealny kadr. W tym momencie gołębie dostrzegły malca. Błyskawicznie oceniły jego zdolności motoryczne, porównały z wielkością wiktuału spoczywającego w pulchnych łapkach i jednomyślnie przypuściły szturm na wózek. Zakotłowało się, lotki strzeliły na boki, a chmura pierza przesłoniła dzieciaka, wafel i niemal cały wózek. Kobieta krzyknęła i nurnęła między skrzeczące dzioby i ostre pazury. Dzieciak wrzeszczał, kobieta wzywała pomocy, gołębie gruchały. Zaniepokojone hałasem nietoperze, poderwały się do lotu i gęstą, gwiżdżącą chmurą wyprysnęły z wieży, przesłaniając słońce i dużą część nieboskłonu. Ludzie w panice rzucili się do ucieczki. Mężczyźni ciągnęli za sobą żony i dzieci. Kobiety łamały obcasy przez co pozbawione podwyższenia łydki nieładnie się zaokrąglały i traciły linię. Dzieci wrzeszczały, starcy chowali głowy pod dzierganymi swetrami i zasłaniali się reklamówkami. Gdzieś na sąsiedniej ulicy żałośnie zaskowyczał pies, a stado gawronów odpowiedziało mu skrzeczeniem. Na wszystkich padł strach. Tylko dzielny handlarz gęsim smalcem stanął przed swoim kramikiem przy fontannie i rzucał kostkami tłuszczu w krążącą nad miastem łopocząca plagę. Jeden z pocisków trafił w obiektyw aparatu i tłustym kleksem chlapnął mi w twarz, przyklejając grzywkę do ucha. Horda przebiegających przedszkolaków rozsmarowała smalec na filtrze polaryzayjnym, przy okazji zmieniając mi ogniskową.
Wtem zadrżała ziemia, ze szczelin w bruku buchnęły kłęby dymu, a w katakumbach kościoła zadudnił zwielokrotniony echem warkot. Przedwieczny potwór, nazywany przez rodzinę Filutkiem, po setkach lat snu wychynął z leża. Stawy chrupnęły jak łamane drzewa, gdy rozprostował skrzydła. Rozwarł paszczę wielkości stodoły, zlizał śpiochy z powiek i wzbił się w powietrze, rycząc, jak teściowa podczas kurtuazyjnej wizyty w domu synowej. Młodym mężatkom krew ścięła się w żyłach, a starsze, nauczone doświadczeniem, natychmiast pobiegły do kuchni lepić pierogi i szorować zacieki przy kranach. A ja właśnie w tym momencie po raz trzeci wypuściłam z płuc powietrze, wcisnęłam spust migawki i otworzyłam oczy. Na wyświetlaczu ujrzałam tylko fragment ściany błyszczący w otulającym resztę miasta mroku. Wściekła jak diabli, nie ważąc na to, że potwór może mnie zjeść, że rycerzy w tych dniach nie sposób się doczekać, a słynnego Jerzego dawno przerobiono na relikwie, stanęłam przed potworem.
– I coś ty głupi gadzie narobił? – wrzasnęłam i odgarnęłam z oczu grzywkę, która uporała się już ze smalcem i wróciła do ulubionej pozycji.
– Nie boisz się mnie? – Potwór wdzięcznie wygiął wężową szyję i przyglądał mi się z uwagą. – Przecież jestem paskudny.
– Jestem mężatką, mam teściową.
– Ale ja jestem obleśny.
– Widziałeś mojego teścia?
– Faktycznie – zacukał się Filutek. – I tak w ogóle się mnie nie boisz?
– Jasne, że się boję, ale zepsułeś mi zdjęcie.
– No, i?
– Ty wiesz, co zrobi zgraja hejterów? Oblezą mnie jak pluskwy w podrzędnym motelu.
– No, i?
– No i będą się czepiać, hejtować na fejsie.
Filutek zadumał się, puścił z nosa dymowe kółko, podłubał w zębach pazurem i wyraźnie skruszony powiedział:
– Dam ci radę.
– Wolałabym żebyś spełnił moje życzenie – powiedziałam, bo znam bajki i wiem, jakie mam prawa. – A najlepiej trzy.
– Nie bądź zachłanna – parsknął. – Z teściami ci nie pomogę, ale hejterzy, hejterzy są prości, jak małe miasteczka.
– Aha?
– A wiesz, gdzie Bursa miał małe miasteczka? – powiedział miłośnik poezji, uderzył skrzydłami i odfrunął tam, gdzie lody nie topią się w waflach, teściowe są sympatyczne, a wieśniacy, jeśli kupią sobie miecz za dwieście groszy, uczą się nim władać, zanim ruszą na smoka. Prosto do Nibylandii, albo do parku. Mnie się tam zawsze te dwa miejsca mylą.
Bardzo fajnie czyta się Twoje historie:) i na prawde Przepiękne zdjęcie z mozaiką 🙂
Dzięki 😀 Bo mozaika pięknie zapozowała 😉