Oddycham budyniem o aromacie bituminu, a uśmiechnięte sadystycznie słonko chłoszcze mnie promyczkami. Hura, mamy lato. Tak się cieszę, że dzień wolny od pracy mogę spędzić na wrocławskim parkingu w temperaturze, w jakiej zazwyczaj smaży się jajecznicę. Szczęście, że do sklepu jest całkiem blisko. Tam jest klimatyzacja i powietrze. Byłoby optymalnie, gdyby nie to, że są tam też sklepy.
W czasie, gdy wszyscy kibicują, spłukując zimnym piwem chipsy z języków, ja robię zakupy. Żona potrzebuje sandałków. Myślę sobie, raz dwa oblecę te wszystkie sklepy, znajdę, przyciągnę guzdrałę i kupimy. Niech tylko powie, jakie te sandałki mają być.
– Jakie te sandałki mają być?
– Z gumą z przodu i z dużymi dziurkami.
– Aha – odpowiadam i czuję, że może nie pójść tak łatwo jak planowałem.
Pętamy się zatem po trotuarze. Kamienna podłoga lśni jak wątróbka, manekiny wlepiają w nas plastykowe oczy, a ja bym coś zjadł, ale się nie odzywam. Nie chcę jej rozpraszać. W końcu łazimy już niemal godzinę i nic nie kupiliśmy.
– Głodna jestem – burczy.
Pewnie to przez tę błyszczącą podłogę. Trudno, myślę sobie, coś zjemy i będziemy dalej dreptać w kółko, aż się na coś zdecyduje. Bo że się zdecyduje, jestem pewny. Za chwilę odpadną jej podeszwy i będzie musiała coś kupić. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Wsiądziemy do samochodu z pakunkiem i może zdążę na drugą połowę. Ale najpierw coś zjemy. W lokalu sporo wolnych miejsc. Dobra nasza, jest gdzie usiąść, jest wybór, są sałatki.
– Patrz – mówi i pokazuje miskę z kartoflami. – One wszystkie są takie same. Jak klony.
Już wiem, że nie zjemy ziemniaków, ale nic straconego. Są jeszcze podejrzanie żółte kluski i dziwne sałatki.
Nic nie zjedliśmy. Znów szukamy butów. We wszystkich sandałach dziurki są za małe, albo w nieodpowiednich miejscach. Czas ucieka. Myślę, że jak zdecyduje się któreś przymierzyć, nie pozwolę jej zdjąć. Zapłacę i już. Postawię przed faktem dokonanym. Ale niczego nie mierzy. Chce do Empiku. Idziemy, bo jest blisko. Oglądamy ołówki. Nie wiem czym różni się ten żółty od czerwonego, ale chcę żeby już coś wybrała, zapłacę. Nie tym razem. Doszła do wniosku, że jednak ołówka nie potrzebuje, ale książkę, to tak. Książka jej się przyda.
– Czego szukamy?
– Coś z historii.
Też mi odpowiedź. Ostatnio grzebie tylko w takich. Szuka inspiracji. Ogląda, gładzi okładki, wącha grzbiety. Szukam w alejce odpowiedniego działu. Usłużny sprzedawca chce mi pomóc.
– Szuka pan czegoś konkretnego? – pyta.
Mam ochotę mu odpowiedzieć, że właściwie to szukam damskich sandałów i coś bym zjadł, ale się powstrzymuję. Co chłopak winien?
– Coś z historii – odpowiadam.
– Prowadzi mnie do właściwego regału. Wszystko na czasie. Żołnierze wyklęci i bohaterscy przywódcy, narodowi zdrajcy i kanalie. Przeglądam tytuły i czuję, że tu małżonka nie znajdzie inspiracji.
– Wie pan – tłumaczę – szukam czegoś życiowego, inspirującego.
– O degrengoladzie przedwojennej wsi – dodaje żona, która wylazła właśnie z sąsiedniej alejki – ludowych metodach leczenia, o przesunięciu, oberwaniu, leczeniu syfilisu i grzybicy domowymi metodami.
Sprzedawca tłumaczy mi, że w tej chwili nie mają nic z interesującej mnie dziedziny i myślę, że za diabła nie podałby mi ręki. Najchętniej oddaliłby się na drugi koniec sklepu, a ja wiem, że do tego Empiku już nie wrócę. Kiwam głową i dziękuję za poświęcony mi czas.
Wracamy do domu głodni, zmęczeni i bez zakupów. Na stacji benzynowej starszy człowiek w czapce kibica i z czerwonym szalikiem na szyi z nabożnym skupieniem wpatruje się w sufit. “Gol”, ryczy w radio komentator. “Proszę państwa, wygraliśmy”. Mężczyzna uśmiecha się do mnie i kładzie ręce na kasie.
– Awansowaliśmy!
– No widzisz – cieszy się żona – zdążyłeś na końcówkę.
Cieszę się jak dziecko.
Sandały kupiłem przez internet, w szufladzie znalazłem pudło ołówków we wszystkich kolorach, a żona wygrzebała gdzieś książkę o alchemii. Siedzi i czyta. Nalewam sobie szklaneczkę, rozwalam się na kanapie, gdyby jeszcze zelżał ten upał byłoby super. Ale nie ma co narzekać. Przecież zdążyłem na ostatnią bramkę.
- – zdjęcie piłki, pobrane z internetu
Wyjątkowo ciekawa strona ochoczo będę częściej zaglądać. Nie mogę się doczekać kiedy przeczytam następne treści.
Kosz do segregacji smieci
Bardzo dziękuję i zapraszam 😀
Och, jak mi się podobał ten wpis! Naprawdę się uśmiałam, szczególnie przy odpowiedzi na pytanie pana w Empiku. Coś cudownego. 😀
I w sumie to nie tylko męski punkt widzenia – ja sama nie lubię zakupów, ale kiedy czasem zdarzy mi się wyjść do galerii z koleżanką, która lubi takie wypady… no cóż, moje nastawienie jest bardzo podobne. Z tym, że ja nie czekam na mecz. 😀
Pozdrowienia!
Bardzo dziękujemy 😀
Staramy się ograniczać takie wypady, by nie wystawiać ekspedientów na niepotrzebny stres 😀