Leżę sobie jak Andrzej Zaucha w teledysku i jedyna różnica między nami jest taka, że wokół Zauchy kręcił się facet z kamerą i wymalowane pajace, a wokół mnie nikt. Może mucha, ale i ta długo nie polata. Kwiatki na parapecie już ją wypatrzyły i zacierają liście z uciechy. Ba, jak na nie patrzę, zdaje mi się, że słyszę brzdęk sztućców i skwierczenie rozgrzewanego oleju. Biedna mucha – myślę – ale też fajne kwiatki. Leżę. W przeciwieństwie do Zauchy, robię użytek z rąk. Niewielki, ale zawsze. Pacam sobie guziczki w pilocie. Klik i śpiewają, klik, i tańczą, klik, i gadają. Stop, wróć, się zaklikałem na telenowelę. Immobilizm też ma granice. Przełączam szybko.
– Chcesz piwa? – pyta żona i nagle rozumiem, dlaczego od pokoleń mężczyźni biorą sobie żony.
Milczę przez chwilę, by nadać odpowiedzi większego dramatyzmu i zastanowić się, czy mamy w domu na tyle długą słomkę, bym mógł pić nie poruszając rękami.
– Chcę – odpowiadam i wrzucam Eurosport, bo samochody na Discovery jadą zdecydowanie za szybko. A po co się spieszyć.
– To się ubieraj i jedziemy.
Patrzę sobie w ekran i udaję, że nie usłyszałem. W ogóle postanawiam zapomnieć, że padły takie słowa. Cierpliwie, bo gdzie miałbym się spieszyć, czekam na piwo.
– No rusz się.
Staje między mną a telewizorem i chyba myśli, że jest przezroczysta. Nie jest, ale mi to nie przeszkadza. Postoi, zmęczy się i pójdzie. Najlepiej do kuchni po obiecane piwo, a ja leżę.
No i sobie poleżałem. Wiecie, gdzie jest najlepsze piwo? Nie, wcale nie w sklepie dziesięć metrów od domu. Nie ma go też w pobliskim supermarkecie. Najlepsze piwo jest dziś diabelnie daleko. Trzeba po nie pojechać samochodem, a wcześniej trzeba się ubrać, bo przecież nie pokażę się ludziom w famurałach. I po co ja chciałem to piwo?
Dojechaliśmy, nie, żebym nie chciał tu zajrzeć. Zaledwie miesiąc wcześniej odkryłem to cacko w internecie. Tłumaczyłem, przekonywałem, prosiłem. “Pojedźmy tam – mówiłem. – Stary browar z tradycjami i przepiękna okolica”. Ale co żonę obchodzą browary? Przynajmniej do dziś.
– Właściwie po co chcesz tam jechać?
– Żebyś mógł sobie kupić piwo.
– Aha – mówię, ale nie wierzę.
– A po co ci aparat?
– Też weź.
– Do piwa?
– No, kupisz sobie, a później się przejdziemy. Pocykamy okolicę. Wiesz, że tam jest krzyż pokutny?
No i wszystko jasne. Jadę po piwo do Miedzianki, bo tam jest kamień w kształcie krzyża.
Interesujący tylko dlatego, bo został wyciosany przez bandziora, który dał się przyłapać na zbrodni. A może za ostro go oceniam? Może chciał sobie chłop poleżeć, napić się piwa, wokół latały muchy, przed nim rozgrywała się scena żywcem wyjęta z rodzimej telenoweli. Piwa nie było, muchy drażniły, sąsiedzi głupieli i tylko pludry piły? Dobrze, że mam wygodne gacie, owadożerne rośliny, pilota do TV i kupiłem piwo. Więc teraz, gdy nastał już wieczór, leżę, po prostu leżę.