Nasze letnie wyprawy do Lwówka Śląskiego są już tradycją, bo co roku, w lipcu, jedziemy tam na giełdę minerałów.
Zatem rano, wymyty, ogolony, ubrany, wysmarowany pod pachami dezodorantem, z okularami przeciwsłonecznymi wiszącymi na szyi i czapeczką z daszkiem w jednej ręce, a miską z jajkami w drugiej, stałem nad łóżkiem, i wpatrując się w twarz żony, usiłowałem obudzić ją siłą woli. Niestety, albo mam zbyt małą energię psychiczną, albo ona ma zbyt zdrowy sen, bo nawet nie sapnęła. Ot, śpi jak dziecko, i choć ptaki już świergolą, a słonko, jak ciekawski sąsiad, zagląda przez okno, ona ani myśli wstawać. Nic to – myślę sobie i kładę na stole miskę z jajkami, które, warto to podkreślić, samodzielnie ugotowałem i wydłubałem ze skorup, by żona nie marnowała na to czasu – trzeba czekać. Niech się obudzi, zje, ubierze, nasączy komórki kawą, którą też już przyrządziłem, i wreszcie wsiądzie do auta. Z resztą sam sobie poradzę. Łydki mi już zdrętwiały od tego czekania, a oczy łzawią, ale co robić? Kiedyś wysyłałem psa, żeby ją obudził, ale się zwierzak wycwanił i nie chce brać na siebie porannej furii pani. Leży w bezpiecznej odległości, i mógłbym przysiąc, że ironicznie się uśmiecha.
Właśnie dlatego na giełdę dotarliśmy wtedy, gdy zmęczone porannymi trelami ptaki koiły gardła, a większość ludzi zasiadała do obiadu. Ale przybyliśmy. Stragany z prawej i lewej, a między nimi małe warsztaty, gdzie można przeciąć agatową bułkę bądź wypolerować kamień. Prawdziwa uczta. Staję w grupie chętnych na polerkę, a żona wciska się między budy. Koło śmiga, kamyk nabiera blasku. Obok facet zachwala agaty z Nowego Kościoła. Uśmiecham się. Gdzie im do mojego. Jeszcze jedna zmiana proszku polerskiego i żaden kamień mojemu nie dorówna. Facet z kamerą rejestruje proces, widać, poznał się na cacku.
Wypieszczony kamień mile obciąża torbę, a ja ruszam między stoiska. Jest wszystko. Nie przesadzam. Podumałem nad ładnymi septariami, obejrzałem ametystowe geody, pogrzebałem w ciekawych labladorytach. Od stoiska z muszelkami odepchnęły mnie dwa cycki. Zasłoniły mi konchy, więc bez żalu i w pełni usprawiedliwiony wlepiłem oczy w biust niepozornej kobietki wyjątkowo dużym bagażem. Miły akcent. Chudzielec obok wciska klientce lazuryt, tłumacząc, że kamień wzmocni jej meridiany i otworzy trzecie oko. Nie wiem, jak z oczami, ale na pewno otworzył jej portfel. Cycki wciąż zasłaniają mi ladę. Przemocą kieruję źrenice na bezy celestynu. Na barycie – tłumaczę oczom, które uparcie zezują w okolice ususzonych morskich koników. Chyba będzie lepiej, jeśli pójdę dalej.
Wyjazd był udany. Mam ładny chalkantyt,
interesujący agat
i nieszczęsny celestyn.
Wypadałoby wziąć coś dla żony. Facet wciska mi obsydianową różdżkę do masażu. Żart? Ależ skąd. Obok ktoś sprzedaje odpromienniki na telewizory i orgonity do odpędzania samolotów. Nawet nie chcę wiedzieć jakie mają zastosowanie pigułki z zatopionymi w żywicy dziwacznymi symbolami. Śmieję się w duchu z psikusa jaki zrobię żonie i biorę różdżkę. Niech się zastanawia, co to i do czego. Najwyższy czas, bo żona właśnie wraca z łupami. Na największej giełdzie minerałów kupiła kolczyki i bransoletki. Staram się nie okazać zdziwienia i dobrze mi idzie. Przed chwilą widziałem kolekcję wahadełek, więc niełatwo mnie dziś zaskoczyć.
– Gdzie ty to postawisz? – kwituje moje zakupy, więc szybko wręczam jej różdżkę. – I po co ci kamienny czopek?
Piękna ekspozycja każdego szczegółu.
Bardzo dziękuję 🙂