Po co mężowi znajomość historii

Przyznaję, dziś nie mam ochoty na jazdę. Łydka mnie boli, w kolanie strzyka, uda nijak nie chcą współpracować, no nie mam nastroju do pedałowania. Dobrze, że mąż jest człowiekiem oczytanym i zaznajomionym z historią.

Hrabia był niekontent. Nie dość, że hrabina, za nic sobie mając jego godność i majestat, obsobaczyła go przy służbie, to jeszcze peruczkę, którą nad wyraz sobie upodobał, ulubiona suczka małżonki zawlokła do ogrodu i uwalała w ziemi. No nijak nie mógł tego dnia uznać za udany. Zezłoszczony, sklął ślubną szpetnie, ale cicho, by nie dosłyszała, wzuł wyjściowe bryczesy, zarzucił frak i poszedł.

Na ganku rozejrzał się bystro, i miast skorzystać z wysypanej kolorowym żwirem ścieżki, nurnął w misterny żywopłot i przelazł przez chaszcze na boczną alejkę. A tam, gdzie ukochana o nad wyraz donośnym głosie, nie mogła go już dostrzec, nie bacząc, że czyni szkody w rabatach i łamie łodygi hortensji, puścił się cwałem przez ogród.

Woźnica, jako że właśnie miał wolne, siedział przed domem i ostro pociągał z dzbana. Zdziwił się, gdy ujrzał wychylający się zza gruszy skołtuniony łeb. Hrabia nerwowo rozglądał się na boki, a nozdrza jego arystokratycznego nosa trzepotały przy oddechu niczym skrzydełka wróbla. Musiało go coś wzburzyć, bo był bez kapelusza i misternej fryzury. Ale że Kuba służył u Sivraca od niemal dziesięciu lat, wiedział, że jego chlebodawca, choć w głowie ma cudacznie poukładane, serce ma dobre i na właściwym miejscu. Nie zląkł się przeto, tylko przesunął na ławie, czyniąc miejsce chlebodawcy.

– Co tam chowasz? – spytał, gdy tylko przysiadł obok.

– A co mam mieć? Dzień wolny, to winiaczku popijam.

– Daj i mnie – powiedział jaśniepan i przyssał się chciwie do naczynia.

Gdy słoneczko minęło najwyższy punkt nieba i poczęło wędrówkę w dół, a oni w drugim antałku ujrzeli dno, mieli już dobrze w czubie. Mede de Sivrac pokraśniały na twarzy, bez fraka i w rozchełstanej koszuli, zakąszał wino gruszką, i mocno gestykulując, wykładał Kubie teorie polityczne.

– Powiem ci, Kuba, dlaczego źle się dzieje – mówił. – Dwie są na świecie nieszczęść przyczyny. Smutna królowa i teściowa. Ta druga to nawet radosna przynosi nieszczęście. Ba, jak się stary nietoperz cieszy, znać że diabłu się z czymś powiodło. Ale wróćmy do tej ważnej. Skoro koronowana głowa sroma się czym wielce, każdemu źle się dzieje. Ziemia przestaje rodzić, bydło się biesi, psy wściekają, a ludzie chorują. A nasza królowa jest smutna. Musi być wreszcie temu kres, tej smętnicy. Mus nam panią naszą ucieszyć – powiedział i otarł rękawem łzy wielkie jak grochy, które spłynęły mu po rumianych policzkach.

Dumali zatem, co też mogłoby rozchmurzyć królową Marię. Siedzieli i wymyślali, a co mieli pomysł, wydał im się zaraz głupi i głowy królewskiej niegodny. Beczułkę ze szczętem już osuszyli, a nadal nie wiedzieli, co czynić. Z tej złości hrabia kopnął beczkę z taką mocą, że pokulała się do samej gruszy i podskakując na wybojach, wyrżnęła o drzewo. Deski z trzaskiem puściły, i sypiąc drzazgami, pękły, a dwa dekle, kolebiąc się uciesznie, odtoczyły na boki.

Zadumał się hrabia, po łbie się poskrobał i kazał woźnicy przynieść dyszel.

Maria Antonina wpatrywała się w okno. Nie bawił jej trefniś ni anemiczne dworki. Patrzyła przed siebie, a niewysłowiony smutek wyzierał z jej pięknych oczu, unosił białą pierś w ciężkie westchnienia i odbierał całą radość życia. Wtem drzwi rozwarły się gwałtownie i do komnaty wpadł paź. Od razu rzucił się w bok na podłogę i pokulał pod ścianę, piszcząc i jęcząc. Za nim, klekocąc deskami, wjechał hrabia Sivrac na dyszlu okrakiem. Przytwierdzone do drewna dekle od beczki toczyły się równo, czyniąc dziwaczny rumor. Hrabia wytrzeszczał oczy, i próbując zatrzymać cudaczny wehikuł, wyrzucił przed się nogi i wpierał pięty w dywany. Królowa zamarła. Dworki, jak stadko gęsi, rozbiegały się z piskiem na boki, paź zamknął oczy, pojazd wyrżnął o stół, a Mede de Sivrac wyleciał w górę, przefrunął nad stołem, wymijając wazon, i głową wpadł do kominka. Sadza buchnęła na boki, a dworki zamarły. Świdrującą ciszę przerwało parsknięcie, a po nim rozległ się długi, gromki śmiech. Maria Antonia Josefa Johanna von Osterreich właśnie pożegnała się z melancholią.

DSC_7984x

– Nie jedź tak szybko – krzyczę.

Przyznam, że dziś nie mam ochoty na jazdę. Łydka mnie boli, w kolanie strzyka, uda nijak nie chcą współpracować, no nie mam nastroju do pedałowania, ale ten na nic nie zważa, tylko pędzi jak wariat. Z górki na pazurki, pełnym gazem, ile tylko się da. Widać, radość go rozpiera, upaja się prędkością i wiatrem. Wtem podrywa się w górę i szybuje pięknym łukiem jak młoda łabędzica. Nad kierownicą i romantyczną kępą łubinu, głową wprost w bujną trawę. Wiecie co, to dalej działa. Melancholia zwiała gdzieś w krzaki i ślad po niej zaginął.

– Słuchaj – mówię, gdy już złapałam oddech. – Mógłbyś tak jeszcze raz, bo nie zdążyłam cyknąć fotki, a przydałby się taki domowy odstresowywacz. Powieszę sobie w ramce na ścianie. W razie deprechy będzie, jak znalazł.

Nie chciał, trudno, znać woli działać doraźnie i osobiście dawkować lekarstwo.

DSC_7953x

Spis treści

No Comments Yet.

Leave a comment