Pamiętam to jak dziś, choć było to dawno. Po wielu przekładkach, odwleczeniach i wykrętach, wreszcie pojechaliśmy do Adrspachu. I, jak się na końcu okazało, wcale nie żałowaliśmy.
Nie będę przytaczał encyklopedycznych informacji, kto ciekaw, sprawdzi sobie w Wikipedii, kto ciekaw mniej, niech się napawa klimatem. Bo klimat był bajkowy.
Najpierw oglądaliśmy ryby w stawie. Nie był to szczególnie duży akwen, a ryby były zupełnie zwyczajne, ale jedno z nas uparło się, by pogapić się, jak pływają podziwiać, jak majestatycznie falując płetwami, krążą w poszukiwaniu żeru. Słońce romantycznie odbijało się w tafli wody i raziło jak cholera, a skały kusiły, by iść i pstrykać, ale podziwiałem te ryby.
Kiedy napatrzyliśmy się do syta, poszliśmy tam, gdzie tęsknie spozierałem, gdy tylko odważyłem się oderwać wzrok od majestatycznego stawu, czyli między skały. Muszę przyznać, że Czesi wiedzą, jak umilić turyście życie. Ścieżki równe i wygodne, na trudniejszych odcinkach zrobili drogi z drewnianych platform. Odetchnąłem, bo ryzyko, że żona ktoś z nas złamię nogę, czy inny ważny członek, było naprawdę niewielkie.
Za dodatkową opłatą można popłynąć w krótki rejs po sztucznym zalewie. Bardzo polecam. Barka jest całkiem stabilna, a na brzegach i wysepkach poustawiano bajkowe kompozycje. Grzybki, zajączki, jakieś potworki stworzonka. Dzieciakom się to niezmiernie podobało. Żonie Nam też się podobało.
Nie można też ominąć małych budek przed miastem. Fantastycznie zaopatrzone. Jest rum, studencka i te okrągłe wafle z nadzieniem. Wszystko, czego polska dusza może zapragnąć w Czechach. Obładowani dobrami kupiliśmy jeszcze agat niezwykłą kamienną kuleczkę na rzemyku. Sprzedająca upierała się, że to karneol, ale nie ze mną te numery. Klasyczny agat, tylko czerwony, ale byliśmy bardzo zadowoleni.