Zorganizowali mi sobotę. Co z tego, że cały tydzień uczciwie i ciężko pracuję, snując fantazje na temat weekendowego nieróbstwa i relaksu?
No nie może sobie człowiek poleżeć na kanapie i popatrzeć w telewizor. A pokazują prawdziwe cuda. Sporty zimowe, proszę państwa. Tylko piwko, serniczek, puchaty jak poduszka, i delektowanie się specjałami, gdy inni, to znaczy, ci w telewizji, męczą się na stokach i szlakach.
Tak sobie wymarzyłem i tak zaplanowałem. Kupiłem już nawet sześciopaka i sernik… i rower.
Się babie zachciało jeździć. Wspominałem, że nie umie? Nie wspominałem, zatem mówię teraz. Trzeba naumieć. Cóż było czynić? Zapakowałem towarzystwo w samochód, wcisnąłem rower do bagażnika i miast podziwiać wyczyny sportowców, tłumaczyłem, dlaczego nie należy patrzeć na kółko, a przed siebie, że przerzutka nie jest elementem złośliwie dodanym przez producenta, który ma zwiększyć wagę i stopień komplikacji sprzętu, że kask nie musi kolorystycznie pasować do butów, a naciśnięcie hamulca wcale nie spowoduje, że rowerzysta przeleci nad kierownicą i wbije się twarzą w przydrożne zarośla rozmazując makijaż i niszcząc fryzurę.
Ale i tak było przyjemnie. Wąwóz Myśliborski koło Jawora, jak zawsze, malowniczy, choć dziś nieco błotnisty i wietrzny.
Zapraszam do podziwiania, i na zdjęciach, i osobiście.